Jak przetrwać czas oczekiwania po rozmowie o pracę?
17 września, 2022Nie ma nic gorszego od niepewności. Niepewności, która wypełnia nam czas po rozmowie kwalifikacyjnej, w oczekiwaniu na telefon, który ma nadać bieg naszemu życiu zawodowemu. Tak myśli każdy bezrobotny i ten, kto jest na tyle szalony, aby w polskich realiach zdecydować się na zmianę pracy. Ale czy niepewność jest rzeczywiście najgorsza? A może o stokroć gorsza jest pewność, że mamy posadę w kieszeni, gdy tymczasem firma za naszymi plecami zatrudnia już kogoś innego?
Setki przejrzanych ogłoszeń o pracę. Dziesiątki wysłanych CV i listów motywacyjnych. Zero odpowiedzi. I tak mijają dni, a później tygodnie. W końcu, gdy nasza nadzieja już prawie umiera, dostajemy telefon! W dodatku od firmy, która oferuje tę świetną posadę! W euforii następuje szereg przygotowań: zdobywanie informacji o przyszłym pracodawcy, prasowanie koszuli i ćwiczenie przed lustrem tego, co chcielibyśmy powiedzieć. Na samej rozmowie nic nie może nas zaskoczyć. Z rekruterem gawędzimy sobie jak przy piwie. Wreszcie entuzjastyczny uścisk dłoni i… pada sakramentalne: „Niedługo się skontaktujemy”.
Niezależnie od tego, jak dobrze nam poszło, bezpieczniej wziąć pod uwagę, że ktoś po nas mógł okazać się lepszy. A może to my byliśmy za dobrzy na to stanowisko? Nie dałoby się nami manipulować? Niezbadane są wyroki szefów oraz rekruterów i lepiej o tym pamiętać, bo inaczej po każdej „udanej” rozmowie będziemy przechodzić przez następujące etapy:
Przekonywanie samego siebie o tym, że posada jest miarą naszej wartości
Wreszcie ktoś się nami zainteresował, docenił doświadczenia, wykształcenie i został ujęty listem motywacyjnym. Zaczyna wracać wiara w to, że pięć lat studiów nie poszło na marne i że liczne staże za darmo lub za pół darmo w końcu będą owocować. Myśli o własnej beznadziejności i nienadawaniu się do niczego ulotniły się niemal błyskawicznie. Wróciła pewność siebie. Nagle znowu wydaje się nam, że możemy być panami świata. Nie czujemy się już niepotrzebni i bezwartościowi.
Rozpasanie się w przedwczesnym szczęściu
Jak wygląda życie młodego bezrobotnego? Przy wyjściach ze znajomymi jesteśmy zdani na ich łaskę, nie stać nas na kino, kosmetyki, używki. Przeważnie siedzimy w domu, a zakupy poziomem trudności przypominają operację strategiczną, z którą jest sobie w stanie poradzić tylko ktoś taki, jak Arséne Lupin. Aż tu nagle na zachmurzonym niebie naszej codzienności pojawia się Słońce. Wszystko wskazuje na to, że dostaniemy pracę! W związku z tym sięgamy po oszczędności, które pozwoliłyby nam utrzymać się jeszcze przez jakiś czas i wydajemy je w akcie rozpusty. Paczuszka papierosów, butelka wina dla przyjaciół, obiad w lokalu, nowe ubrania (w końcu przyszła posada zobowiązuje do odświeżenia garderoby) – to wersja soft. A wersja hard? Imprezowy wyjazd na weekend, który pożera resztki funduszy. W końcu na etacie nie będzie już na to czasu…
Narastające zniecierpliwienie
Mija szalony weekend, a my wracamy do oczekiwania na wiadomość, z której dowiemy się, kiedy zaczynamy etat. Wyobrażamy sobie pierwszy dzień pracy, ekscytacja rośnie. Taki stan utrzymuje się w poniedziałek rano. Tego samego dnia wieczorem mówimy sobie: „Pewnie zadzwonią jutro”. Scenariusz powtarza się aż do piątku, ale z każdym dniem entuzjazmu ubywa. W sobotę jest go już jak na lekarstwo. W niedziele znów ożywiamy się, przekonani, że początek nowego tygodnia to najbardziej uzasadniony moment, żeby firma się z nami skontaktowała.
Szukanie powodów
W okolicach środy i czwartku zaczynamy szukać wytłumaczenia na to, że wciąż nikt się do nas nie odzywa. Myślimy sobie, że pewnie firma realizuje teraz jakiś arcyważny i zajmujący projekt lub wdraża nową strategię działania, w związku z czym wszyscy są tak bardzo zajęci, że nikt nie ma czasu nawet pomyśleć o nowym pracowniku. Może szef jest na wyjeździe służbowym? Coś chyba wspominał o rychłym spotkaniu z inwestorem… A może w firmie był pożar i spłonęło nasze CV? Przy okazji zniszczeniu uległ cały sprzęt, a rekruter zapadł w śpiączkę i nikt nie ma dostępu do jego maila, aby móc odnaleźć nasz numer telefonu i poinformować o zaistniałej sytuacji?
Analizowanie błędów, których nie było
W tym nienaturalnym przypływie kreatywności, od czasu do czasu dochodzi do głosu rozsądek. Przemyślenia skupiamy na o wiele bardziej przerażającej (przynajmniej dla nas), ale też realniejszej wersji wydarzeń – po prostu na rozmowie popełniliśmy jakiś fatalny błąd. Minuta po minucie odtwarzamy jej przebieg. Zbyt lekko uścisnęliśmy rękę szefa na powitanie? Nasz angielski był kulawy? Ta anegdotka była nie na miejscu? Byliśmy zbyt poważni? A może zbyt rozluźnieni? Pytaniom bez odpowiedzi nie ma końca.
Rozczulanie się nad sobą
Po fali dręczących rozmyślań przychodzi czas na przyjęcie do wiadomości, że prawdopodobnie z nowej pracy nici. I tu wracamy do punktu wyjścia – poczucie własnej wartości opada do poziomu chodnika. Znów płacz, nieprzespane noce i rozważanie wyjazdu na misje do afrykańskiej wioski. Przede wszystkim jednak trzeba schować dumę do kieszeni i znów prosić rodziców o finansowy zastrzyk.
Nie byłoby tylu emocji, gdybyśmy do procesu rekrutacji podeszli rozsądniej, czyli bez wygórowanych nadziei i przedwczesnego zachwytu.
Skoro mamy już nauczkę na następny raz, w tej chwili pozostało nam tylko przełamać się i zadzwonić do swojej niedoszłej pracy, aby dowiedzieć się, co poszło nie tak. A na kolejną rozmowę pójść z odrobiną dystansu.